Zwróceni życiu | Metodyści

Zwróceni życiu

Na kanwie Pierwszego Listu Piotra 2,21-25

Siedzą po nabożeństwie przy kawie. Przy stołach trwa ożywiona rozmowa. Przy jednym ze stolików uważnie słuchają opowiadania Tomasza, gdy nagle Beata wybucha śmiechem. Jest to głośny gardłowy śmiech, którego nie można opanować. Nie wiedząc właściwie z jakiego powodu, pozostali również się śmieją.

Beata chce wyjaśnić dlaczego tak nagle musiała się śmiać, ale śmiech opanowuje ją na nowo.

Nagle cały lokal ogarnia atmosfera radości, radości płynącej z serca.

Beata się śmieje! Już sam ten fakt zadziwia, ale jednocześnie wywołuje radość.

Bo każdy zna jej historię .

– „Beata, mogłabyś w tym czasie, kiedy wyjeżdżamy na urlop, zamieszkać w naszym domu. Byłaby to okazja do wędrówek po okolicy”.

Propozycja krewnych bardzo przypadła Beacie do gustu. Więc krótko przed wyjazdem cioci i wujka przeprowadziła się do nich.

Pewnej nocy obudził ją niezidentyfikowany szmer. Jeszcze zanim wstała z łóżka by ustalić jego przyczynę, ukazały się jej dwie postacie. „Hallo”- powiedziała jedna z nich, – „jakiż to gołąbek został nam tutaj zaserwowany?”.

Beatę ogarnął śmiertelny strach. Co nastąpiło potem, było piekłem. Wczesnym rankiem zawiadomiła policję. Karetka pogotowia zabrała ją do szpitala. Dawnej Beaty już nie było.

Zerwała się przerażona, wstała i pobiegła pod prysznic. To był tylko sen o gwałcie….

Jednak mógł się zdarzyć każdej nocy. Kiedy Beata wychodziła z domu oglądała się zaniepokojona i biegła do swojego małego samochodu po upewnieniu się, że w okolicy nie ma żadnego mężczyzny. Samochód zawsze starannie zamykała.

Pewnego razu przechodziła przez strefę dla pieszych. Potrącona niechcąco przez spieszącego się mężczyznę, krzyknęła z przerażenia. Zdziwiony spojrzał na nią niczego nie rozumiejąc.

„Beata, ja nie chcę niczego lekceważyć i bagatelizować. Ale tak dalej być nie może. Nie wszyscy mężczyźni są przecież potworami”. Mama stawała się coraz mniej opanowana wobec swej córki. Któryś z kolegów z pracy musiał chyba opowiedzieć jej o neurotycznym zachowywaniu się córki w stosunku do mężczyzn.

Beata rzeczywiście robiła wszystko, by się odizolować. Wizyta u psychologa nie przyniosła oczekiwanego skutku. Jej stan stawał się coraz gorszy. Któregoś dnia odwieziono ją do kliniki psychiatrycznej.

„Musi się pani nauczyć normalnego życia wśród ludzi”. Rada lekarza była szczera i dana w dobrej wierze.

Poszła na dyskotekę wypiwszy sobie nieco na odwagę. To pomogło.

„Do czego ten stan może ją jeszcze doprowadzić?”. Tak myślał sobie niejeden, który znał ją z przeszłości.

Było to w supermarkecie. „Cześć Beata” – odezwał się ktoś do niej. „Źle wyglądasz. Prawie cię nie poznałam”. Luiza, dawna koleżanka z klasy stała przed nią. Z kilku słów, które zamieniły Luiza wywnioskowała , że Beata potrzebuje pomocy.

Dlatego też szybko umówiła się z nią na wzajemne odwiedziny. Potem nastąpiły następne. Ku własnemu zdziwieniu Beata stwierdziła, że potrafi z kimś swobodnie rozmawiać. A Luiza bez większego wahania i zastanowienia zabrała ją na nabożeństwo.

Początkowo Beata poczuła się bardzo obco. Ale atmosfera podobała się jej. Przychodziła teraz regularnie. Któregoś dnia poszła do pastora i opowiedziała swoją historię. Rozmowa była bardzo długa.

Beata stała przed zborem. Jej oblicze promieniało podczas wyznania wiary. Znalazła Tego, który teraz poprowadzi ją przez życie. Tego była pewna. Beata mogła też powiedzieć „tak” swemu ciału i czuła się uzdrowiona w swej duszy..

Minęło kilka lat. Beata stanęła z Tomaszem przed ślubnym ołtarzem. W chwili wypowiadanego przez nią słowa „tak” była świadoma tego, że stała się darem Chrystusa. Jego cierpienie ją uzdrowiło. Jezusowe wezwanie wyprowadziło ją z wszelkich zawirowań, a poszukiwanie pomocy doprowadziło ją do pójścia w Jego ślady.

Teraz znała swoją drogę. Beata mogła być znowu zadowolona i uśmiechnięta.

(Pielgrzym Polski 7-8 2011)